Follow Us

Pierwszy wyjazd do Belgradu. 10 rzeczy, które zaskoczą cię w tym mieście!

Planujesz weekendowy city break, dwutygodniową wycieczkę, a może Belgrad jest tylko kilkugodzinnym przystankiem w drodze do Grecji czy Albanii? Niezależnie od tego, co i na jak długo sprowadza cię do stolicy Serbii – to miasto cię zaskoczy.

Kiedy pierwszy raz lecieliśmy do Serbii, spodziewaliśmy się po tym kraju wszystkiego… najlepszego. A to za sprawą serbskich przyjaciół – jednych z najfajniejszych i najbardziej pozytywnych ludzi, jakich mieliśmy okazję poznać.

Serbowie (nie mam na myśli jedynie wspomnianych przyjaciół, ale i wszystkich innych Serbów, z jakimi się spotkaliśmy) to ludzie niezwykli. Z jednej strony – bardzo swój kraj kochają i potrafią świetnie go reklamować (kiedy opowiadają o serbskiej kuchni, robią to w tak malowniczy, pobudzający wyobraźnię sposób, że słuchacz nie jest w stanie powstrzymać ślinotoku). Jednocześnie, o paradoksie, są wobec Serbii i Serbów krytyczni i ironiczni. Potrafią godzinami narzekać na korupcję, nieudolność władz, kulejący system opieki zdrowotnej, psioczyć, że Serbia to Europa klasy B… Przede wszystkim – kpią sami z siebie. Zapytani o to, jacy właściwie są jako naród, Serbowie odpowiadają najczęściej: „jesteśmy mili, ale szurnięci”.

Wyjazd do Belgradu? Bądź przygotowany!

„Nasi” Serbowie, zanim zaczęliśmy pakować walizki na pierwszy lot do Belgradu, radzili i raportowali: „Jest upał, futer nie bierzcie, ale kalosze i swetry a i owszem” (był czerwiec, pomyśleliśmy, że z tymi kaloszami i swetrami robią sobie jaja), „jak wolicie gotówkę, nie szukajcie w Polsce dinarów, weźcie euro, jakiś kantor się znajdzie”, „nie ma bata, żebyście sami za pierwszym razem łapali transport z lotniska, któryś z nas po was wyjedzie, inaczej popłyniecie finansowo” itede itepe.

I faktycznie, rady i sugestie sprawdziły się w stu procentach – bez nich byłoby mało ciekawie. Ale mimo dobrego (jak nam się wydawało) researchu i wsparcia ze strony serbskich braci, dużo rzeczy nas w Belgradzie zaskoczyło. Oto nasze subiektywne Top10.

1. Welcome, welcome, I love Poland!

Pierwsze zderzenie z serbską rzeczywistością – kontrola paszportowo-dowodowa na lotnisku Nikoli Tesli w Belgradzie. Pan siedzi w szklanym boksie, podejrzanie się uśmiecha, mamy poczucie, że czeka tylko na nas i… coś knuje. Szybko zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy ostatnimi pasażerami (tak jest, zgubiliśmy się, pozostali podróżni rozkoszowali się już dymkiem na parkingu!). W głowie kołacze mi irracjonalna myśl: „Spoko, kraj Europy B, korupcja, te sprawy… Dobrze, że jesteśmy tu sami, bo jak z jakiegoś powodu nie zechce nas wpuścić, przynajmniej nie będzie świadków naszego obciachu”.

Ale nic to, dwa wdechy, odwzajemniam uśmiech, idę na pierwszy ogień. Podaję dowód, pan zerka to na zdjęcie, to na mnie, uśmiecha się jeszcze szerzej i z ogromną satysfakcją stwierdza: „Oh, Poland, I love Poland! Welcome to Serbia!”, po czym wskazuje ręką, że mogę już przejść przez (szklane, a jakże!) drzwi. No to idę i… odbijam się nosem o szybę. Ponawiam próbę, i znowu – plask!

Sprawdzam, czy mam jeszcze górne jedynki, a w tym czasie uśmiechnięty pan kończy kontrolę Adama i… znika. Z naszej perspektywy wyglądało to tak, jakby wyszedł z boksu i w takt muzyki z westernu oddalił się w stronę zachodzącego słońca. No cudownie, utknęliśmy jak bohater Toma Hanksa w „Terminalu”…

Ale nie! Po kilkunastu sekundach pan zmaterializował się po drugiej stronie szklanych drzwi i zaczął nas trollować. Odstawiał spektakl jednego aktora: udawał, że klamka się zacięła, potem naśladował mima (przykleił się twarzą i dłońmi do szyby), rozkładał ręce w geście totalnej niemocy, aż wreszcie, w finalnej scenie tego tragikomicznego przedstawienia, wcisnął magiczny guzik i (rechocząc) wpuścił nas do (de facto) Serbii.

Dlaczego o tym piszę? Bo scenka rodzajowa z lotniska fantastycznie obrazuje podejście Serbów do turystów. Jesteś obcokrajowcem? Przyjechałeś zwiedzić ich kraj? Będą zachwyceni, że wpadłeś, że wybrałeś właśnie Serbię i w mig zapomną o tym, że są w pracy i że powinni być poważni. Zamiast tego – szczerze cię przywitają, pożartują, a na koniec zapytają, czy mogą w czymś pomóc. Wyobrażacie sobie, żeby w podobny sposób zachował się celnik na granicy polsko-ukraińskiej?

Widzieliśmy, jak obsługa lotniska sama z siebie zagaduje turystów z Azji – Serbowie pytali, skąd przyjechali, czy potrzebują wsparcia, witali ich w swoim kraju. Na dworcach (autobusowym, kolejowym) kasjerzy i kasjerki robią wszystko, żeby pomóc. Jeśli nie jesteście w stanie się dogadać, to albo pobiegną po kogoś z obsługi, kto mówi w języku, w którym wy się porozumiewacie, albo (sami z siebie) poszukają tłumacza wśród osób czekających w kolejce.

2. Przepraszam, ale gdzie mogę zakiepować?

Oj, mamy niezdrowy nawyk – po przylocie lubimy sobie strzelić w płuca. Zapalić, znaczy się.

Za pierwszym razem z lotniska odebrał nas jeden z serbskich przyjaciół. Jako że łączymy się w nałogu, zaproponował wspólnego papieroska na parkingu. Papierosy się znalazły, zapalniczka też, ale… jak okiem sięgnąć nigdzie nie było kosza na śmieci.

– Hej, co mam z tym zrobić? – zapytałam zaprzyjaźnionego Serba, wskazując na malowniczo tlącą się resztkę papierosa.

– To jest Serbia, a wyrzuć to, gdzie chcesz.

No, aha, no ok. O zagrożeniu terrorystycznym w Serbii nie słyszałam, ale rozumiem, że z przyczyn związanych z bezpieczeństwem teren okalający lotnisko mógł zostać oczyszczony ze śmietników. Zawinęłam peta w chusteczkę i – w akompaniamencie rechotu zaprzyjaźnionego Serba – włożyłam pakunek do kieszeni celem wyrzucenia go prawilnie do pierwszego napotkanego śmietnika.

I dupa. Koszy na śmieci w Belgradzie jest jak na lekarstwo. Mam na myśli te niewielkie pojemniki, gabarytów siedzącego owczarka niemieckiego, które w Polsce są na praktycznie każdej ulicy. Z braku laku, Serbowie kiepują tam, gdzie popadnie, ale – tu zdziwienie – na kiepach kończą. Belgrad nie tonie w papierkach, butelkach i resztkach. Jest względnie czysto. Porównując do Paryża – Belgrad jest jak Wersal!

To w pewnym sensie godne podziwu. Zwłaszcza, kiedy pod uwagę weźmie się system wyrzucania śmieci lokatorskich. Zsypy (jak w polskich wieżowcach) czy średniej wielkości kolorowe kontenery przy każdym bloku to rzecz tak rzadka, że w praktyce niespotykana. Za to na większych ulicach ustawione są duże, blaszane, zbiorcze pojemniki. To właśnie tam mieszkańcy okolicznych budynków wyrzucają śmieci. W efekcie, żeby kulturalnie wyrzucić peta czy pojedynczą skórkę po bananie do kosza, trzeba często przemaszerować kilkaset metrów w jedną stronę.

3. Menjačnica, Menjačnica everywhere!

Szybciej niż kosz na śmieci – traficie w Belgradzie na punkt wymiany walut. Menjačnica może być w formie kiosku, najczęściej to jednak okienko w pasażu handlowym. Kantory są świetnie oznaczone, czynne często dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu i po prostu wszechobecne. Na większych ulicach jest ich po kilka lub kilkanaście, nierzadko w odstępie zaledwie kilku metrów od siebie. Belgrad – mimo że nie jest oblegany przez turystów w takim stopniu, jak Paryż czy Wiedeń – to miasto usiane kantorami. Dlaczego? Odpowiedź w kolejnym punkcie.

4. Jak ich na to stać?

W belgradzkich kafejkach, restauracjach czy barach zawsze ktoś jest. Na brak klientów nie narzekają też właściciele butików, salonów piękności czy klubów fitness. Serbowie z Belgradu często pocinają po mieście dobrymi samochodami, są zadbani, modnie ubrani, „zrobieni”, chętnie wyjeżdżają na zagraniczne wakacje… Ok, generalizuję, nie wszyscy, ale wysoki poziom życia (przynajmniej części z mieszkańców) rzuca się w oczy. Nie, nie w nachalny sposób. Raczej w kontrze do świadomości, że średnie zarobki w Belgradzie są niskie (porównując je choćby z polskimi zarobkami), a koszty życia zbliżone (z nielicznymi wyjątkami) do kosztów życia nad Wisłą.

Nie lubię zaglądać ludziom do portfeli, ale dość mocno zaskoczyło mnie, że mieszkańcy tego miasta, zarabiając miesięcznie (jak wynika z danych zebranych w serwisie Numbeo) średnio niespełna 1700 zł na rękę (to i tak mocno zawyżona kwota!) mogą pozwolić sobie na modne ciuszki, niezłe samochody i codzienne stołowanie się w knajpkach. Jak? Odpowiedź jest prosta. Pamiętacie o wszechobecnych kantorach?

Z oficjalnych danych z 2017 roku wynika, że w Serbii mieszka niewiele ponad 7 milionów osób. W samym Belgradzie prawie 1,4 miliona. Serbska diaspora liczy… 5,1 miliona osób (dane z 2015, przez ostatnie lata diaspora zapewne się powiększyła).

Serbowie emigrują przede wszystkim do Stanów Zjednoczonych, a jeśli chodzi o Europę, to do Niemiec i Austrii. Część z zarobionych pieniędzy przesyłają swoim bliskim pozostającym kraju. Przesyłają w taki sposób, żeby krewny dostał gotówkę w walucie (w grę wchodzą przede wszystkim dolary amerykańskie i euro), a potem mógł ją wymienić na dinary. Dlaczego tak, a nie inaczej? Domyślcie się!

Tak czy siak, Serbowie są bardzo rodzinni, nawet wiele lat będąc na emigracji wspierają finansowo swoich krewnych. Każdy Serb, którego miałam okazję o to zapytać, przyznaje, że ma brata, siostrę, ojca, matkę, kuzynkę w Austrii czy w USA. I wie, że w razie czego może liczyć na pomoc z ich strony. I często liczy.

5. Czasem słońce, czasem deszcz

Przed wyjazdem zaprzyjaźnieni Serbowie donosili, że w Belgradzie jest upalnie, więc zamiast futer wystarczą kalosze i swetry. WTF? Sprawdziliśmy prognozę pogody w internetach i pomyśleliśmy, że nas trollują. Spakowałam najnowszą kolekcję letnich kiecek, dopchałam trampkami i wio! O, jak później tego żałowałam…

W Belgradzie, w lecie (a właściwie już od maja) robi się gorąco. Bardzo gorąco. Człowiek popitala w skwarze po mieście (zdjęcia z wyjazdu same się nie zrobią!), zastanawiając się, czy będzie wielkim nietaktem zagaić pierwszego lepszego Serba i zapytać go o możliwość wbicia mu na chatę i skorzystania z prysznica (znając Serbów – pewnie żaden nie miałby nic przeciwko). A tu nagle… prysznic robi się sam. Z nieba.

Aura zmienia się w mikrosekundzie. W jednej chwili żar leje się z nieba, w drugiej – często bez zapowiedzi – zaczyna się oberwanie chmury. Serbowie są do tego przyzwyczajeni, znakomita część z nich nosi w torbach czy kieszeniach kompaktowe płaszcze przeciwdeszczowe. Turyści panikują zaskoczeni. Serio, jeśli będziecie mieli przyjemność być w centrum miasta podczas typowej dla Belgradu, nagłej zmiany pogody (zwykle ze skrajności w skrajność), zewsząd usłyszycie przekleństwa wywrzaskiwane w najróżniejszych językach świata, ale nigdy po serbsku. Na atrakcjach akustycznych się nie skończy, bo nagle, w ciągu kilku sekund, na co drugim rogu, praktycznie spod ziemi wyrosną mobilni sprzedawcy parasolek. A kiedy za 5 minut ulewa się skończy, ci sami sprzedawcy będą usiłowali wcisnąć wam okulary przeciwsłoneczne Diora. „Fifty euro, orydżinal, gud dil!”. Spokojnie, jeśli bardzo chcecie, to przy dobrych wiatrach (i jeśli wyraźnie podkreślicie, że jesteście z Polski) stargujecie do piątaka.

6. Wydaje ci się, że jesteś fit? Tylko ci się wydaje…

Wizyta, zwłaszcza latem, w Belgradzie zniszczy ci dobre samopoczucie! Znakomita większość Serbów to ludzie szczupli i zgrabni. To może zaskakiwać, bo to naród, który kocha jeść: często, nierzadko tłusto (bez mięcha się nie liczy!) i zawsze do syta. Z drugiej strony – dla Serbów sport to narodowa rozrywka. Są dumni z piłkarzy, koszykarzy i zawodników waterpolo, zwalniają się z pracy, żeby obejrzeć mecz na żywo. Typowy kilkunastolatek chce być jak Branislav Ivanović, typowa nastolatka marzy o karierze Any Ivanović. Dzieciaki nie siedzą przed telewizorami, nie napitalają w gry, tylko pocinają po boiskach (nawet w zimie, jak sypnie śniegiem). Uwielbienie do sportu Serbowie mają wkodowane od małego. To po pierwsze. Po drugie – jedzenie w Serbii jest w miarę naturalne (każdy mieszkaniec Belgradu ma krewnych na wsi, od których może przywieźć swojskie mięcho czy jajka godzinę temu wyciągnięte spod kury). W efekcie – za każdym razem wracamy z Serbii lżejsi o kilka kilo. Mimo że na miejscu obżeramy się jak dziki.

7. Nie, nie możesz tutaj (nie) palić!

Mimo że kochają sport, Serbowie nie stronią od używek. Zwłaszcza od papierosów. Palić można wszędzie, nawet w super-hiper-ultra wykwintnej restauracji. Może wam się to nie podobać, ale przygotujcie się, że po wyjściu z knajpy wszystko (od sznurówek, po czubek głowy) będzie śmierdziało dymem papierosowym.

8. Harmoszka za darmoszkę

Kochają sport, palą jak smoki, uwielbiają też folklor. W szerokim rozumieniu.

Jedna z podróży koleją z Nowego Sadu do Belgradu upłynęła nam w akompaniamencie bajana. Ot, pasażer, wyjął to cudo i zaczął grać ile Bozia w miechach dała. I tylko my byliśmy tym faktem zdziwieni – pozostali podróżni i kontroler biletów gościa zignorowali. Wyglądało to tak…

Pan dał kilkunastominutowy koncert. Myśleliśmy, że przejdzie się po wagonie i będzie zbierał napiwki. Nic z tych rzeczy, schował instrument i jak gdyby nigdy nic podróż kontynuował. W ciszy.

Pokazaliśmy nagranie naszemu ulubionemu barmanowi i zapytaliśmy kulturalnie (nomen omen): „What the duck?”. Ulubiony barman wzruszył ramionami, stwierdził: „to Serbia, jesteśmy szaleni, w autobusach w Belgradzie bardzo często ktoś tak gra”. I miał rację, bardzo często ktoś tak gra i nikogo, oprócz turystów, to nie dziwi.

Harmoszka za darmoszkę

Harmoszka za darmoszkę! Na takie atrakcje można liczyć w pociągu relacji Nowy Sad – Belgrad.Wszystko w cenie biletu! 😉

Gepostet von Nasza Serbia am Dienstag, 28. April 2020

9. Droga ta sałata

Często są duzi (nawet bardzo), obwieszeni łańcuchami wkręcającymi się we włosy na klacie, lubią działać w zorganizowanych grupach, tłum przyciąga ich jak magnes… Nie, nie mowa o kieszonkowcach, ale o belgradzkich taksówkarzach. A raczej sałaciarzach-wolnych strzelcach.

Znacie tych panów, którzy polują na klientów pod polskimi dworcami PKP i PKS? Tych, którzy do punktu oddalonego o dwa kilometry w linii prostej zawiozą was, a i owszem, ale przez obwodnicę? A gdy kurs się zakończy, zablokują drzwi i krzykną: „czy się stoi, czy się leży, dwieście złotych się należy”? Ich serbscy bracia po fachu są jeszcze gorsi.

Nie, nie zdziwiła mnie sama obecność taryfiarzy-wolnych strzelców. Byłam zdumiona, z jaką agresją nagabują klientów, zwłaszcza tych obcojęzycznych.

Niezrzeszeni, nagabujący i naciągający taryfiarze krążą wieczorami po mieście, wyłapują, gdzie kroi się większa, najlepiej zakrapiana impreza i czekają na potencjalne ofiary. Gdy z lokalu zaczną wychodzić pojedyncze osoby, potrafią zajść im drogę, złapać za ramię i zdecydowanie wciągać do auta. Zdarzyło się, że zaprzyjaźniony Serb odpychał ode mnie takiego taryfiarza. Zdarzyło się, że znajomi turyści dali się złapać i za pięciominutową przejażdżkę z Nowego Belgradu do Mostu nad Adą Ciganliją zapłacili 4 tysiące dinarów, czyli około 120 zł. Co zabawne, znajomi chcieli dostać się do Starego Belgradu, ale sałaciarz stwierdził, że taka wycieczka mu się nie opłaca i po wymuszeniu absurdalnie wysokiej opłaty po prostu wyrzucił ich z auta.

Jeśli chcecie podróżować po Belgradzie taksówką, poproście Serba (pierwszego, jakiego spotkacie) o pomoc w złapaniu legitnej taryfy lub skorzystajcie ze świetnej aplikacji Yandex. Zrzeszeni, korporacyjni taksówkarze (jeżdżący autami o rejestracji zawierającej znaki BGTX) są przesympatyczni i uczciwi. Co więcej, za kurs prawdziwą taksówką w Belgradzie zapłacicie maksymalnie tyle, ile za kurs taksówką w średniej wielkości polskim mieście. Jazda z sałaciarzem-wolnym strzelcem wydrenuje wam portfel i zepsuje nastrój na dobrych kilka dni.

10. Można być miłym bez powodu!

„Polak Polakowi wilkiem”. „Nikt ci tak nie pomoże, jak Polak zaszkodzi”… Znacie to?

Kończąc listę dziesięciu rzeczy, które – na dzień dobry – zaskoczyły nas w Belgradzie, warto zatrzeć nieco wspomnienie o agresywnych sałaciarzach-naciągaczach. Zamiast na negatywach, skupmy się na pozytywach. A dokładniej – na największej zalecie miasta i jego najlepszej wizytówce. Na Serbach.

Wiecie, jak najprościej, najszybciej i najskuteczniej obrazić mieszkańca Belgradu? Obiecując, że odwdzięczymy mu się za przysługę. Dla Serba naturalne jest, że przysługa to przysługa. To działanie bezinteresowne, a nie podszyte kalkulacją: „ok, ja zrobię coś dla ciebie, ale ty musisz czuć się zobowiązany”.

Kiedy typowy Kowalski pomoże bezinteresownie typowemu Nowakowi, Nowak przez lata będzie opowiadał o tym niespotykanym zdarzeniu, podkreślając: „i nic ode mnie nie chciał w zamian!”. W Belgradzie bezinteresowna pomoc (czytaj: ludzka uprzejmość) to nie ewenement, to norma.

Kółko w walizce wyzionęło ducha, mocujesz się z tobołami, bo nie możesz pokonać krawężnika? Typowy belgradzki przechodzeń przebiegnie przez środek zakorkowanej ulicy, żeby ci pomóc. Przytrzymasz drzwi bandzie lekko podchmielonych gopników wychodzących z Bucko? Uśmiechną się, podziękują – jeden po drugim – jak rasowi dżentelmeni po Eton. A kiedy odziani w dresy młodzieńcy zapytają, czy masz jakiś problem… będzie to oznaczało tylko tyle, że wydaje im się, że coś cię martwi i że chcą ci pomóc. A na koniec powiedzą, że fajnie, że wpadliście do Belgradu. I że mają nadzieję, że miasto naprawdę wam się podoba. Bo jeśli się nie podoba, chętnie polecą, co zobaczyć, gdzie zjeść i jak się rozerwać. I jest szansa, że przeżyjecie imprezę życia. I, tak jak my, po uszy zakochacie się i w Belgradzie, i w jego mieszkańcach.

NIE KRADNIJ, UDOSTĘPNIAJ!Copyright © Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie treści bez zgody autora zabronione

Przygotowanie tego artykułu zajęło nam bardzo dużo czasu. Jeśli Ci się spodobał – jest nam bardzo miło. Udostępnij go w swoich social mediach (możesz to zrobić korzystając z przycisków powyżej) lub kopiując adres URL.

Jeśli chcesz przedrukować (wykorzystać) dłuższy fragment lub całość wpisu – skontaktuj się z nami w celu uzyskania zgody.