Jak nie ogłuchnąć, nie zostać postrzelonym, nie stracić resztek wątroby, nie obrazić serbskiej babci, nie wylądować w grobie obok Turka i pokochać Budkę Suflera? A w skrócie: jak przeżyć serbskiego Sylwestra? Chodźcie, chodźcie, powiemy wam!
Na początku kwestia formalna. O ile Boże Narodzenie znakomita większość Serbów obchodzi zgodnie z porządkiem prawosławnym, o tyle Sylwestra świętują zgodnie z kalendarzem gregoriańskim.
Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jak w Polsce: Serbowie spotykają się w barach, kafanach i klubach, na mieście czy na domówkach. Tyle tylko, że takie spotkania często rozpoczynają się już około południa – imprezowicze urządzają sobie kilkugodzinne biforki, krążąc od jednej kafany do drugiej, od pubu do pubu, od znajomego do znajomego, zahaczając od czasu do czasu o jakąś restaurację czy stoisko z jedzeniem.
Ci o twardych charakterach i/lub naprawdę mocnych głowach wytrzymują w tak morderczym tempie do północy, ci słabsi… No cóż, najwyraźniej wychodzą z założenia, że nic straconego, bo kolejna okazja do zobaczenia czegoś, co w serbskim rozumieniu jest sylwestrowym pokazem fajerwerków już za bagatela 365 dni.
Impreza właściwa: gdzie szukać miejsca i dlaczego w ostatniej chwili nie warto?
Dopiero wieczorem (około 19:00, 20:00 i później) w większości pubów i klubów zaczynają się oficjalne, biletowane imprezy (jeśli nie jest się dobrym znajomym właścicieli/bramkarza/barmanki, to wejściówki do tych modniejszych lokali należy kupić z dużym wyprzedzeniem, do tych mniej modnych – z wyprzedzeniem co najmniej kilkudniowym).
W niektórych barach organizowane są też Sylwestry niebiletowane – głównie z myślą o osobach, które nie zaplanowały innych imprez lub w ostatniej chwili zdecydowały, że nie chcą witać Nowego Roku w objęciach Netflixa.
Sama impreza – czy to domówka, czy barówka – wygląda tak, jak w Polsce. Tyle tylko, że zamiast do „Jolki, Jolki” i „Autobiografii”, tu zdziera się gardła do przebojów spod znaku turbofolk® i ogólnie jest jakoś tak fajniej.
Oczywiście, we wszystkich lokalach i na domówkach jest z założenia bardzo tłoczno i głośno (w końcu to Bałkany!). Ale jeszcze tłoczniej i głośniej robi się tuż przed północą, kiedy imprezowicze wychodzą na zewnątrz i zbierają się w centralnych punktach miast, żeby obejrzeć coś, co uważają za fajerwerki.
Wolna napierdalanka
Jeśli wydawało wam się, że kolega Predrag tylko żartuje, kiedy mówi, że jego babcia ma w ogródku zakopane dwa granaty i karabin na wypadek kolejnej niezapowiedzianej wizyty sił NATO, to… tylko wam się wydawało.
Sylwestrowe fajerwerki w Serbii to wolna amerykanka, nieskoordynowana napierdalanka, kosmos pomieszany z koszmarem: sztuczne ognie są odpalane z każdego kąta, w dowolnym kierunku, bez synchronizacji i zachowania choćby szczątkowych zasad BHP. Na wsiach i przedmieściach do fajerwerków dochodzą też okazjonalne wystrzały z broni. Zwykle w powietrze, na szczęście…
Nie przesadzając: oglądanie sylwestrowych fajerwerków w Serbii zaliczamy do doświadczeń traumatycznych. W zeszłym roku postanowiliśmy posiłować się ze strachem (ale tak bez przesady) i obejrzeć je z dystansu, a dokładniej – z naszego nowosadzkiego balkonu z widokiem na podwórko. Skończyło się ewakuacją pod kanapę, kiedy sąsiad z okna kamienicy obok cisnął czymś (granatem? koktajlem Mołotowa? a może to była bomba jądrowa wzorowana na Little Boyu, tyle że w wersji „Zrób to sam”?) w bliżej niesprecyzowanym kierunku, a to coś – rozbryzgując się z hukiem na tysiąc cząsteczek – poharatało wszystkie okoliczne doniczki i odsłoniło pokryte dotąd mchem groby Turków, z którymi to praprapraprapradziadek wspomnianego wyżej kolegi Predraga skutecznie walczył.
Szczęśliwie, sylwestrowe kanonady fajerwerków może i są intensywne, ale trwają stosunkowo krótko. Po tym, jak w niebo (albo w kierunku czyjejś doniczki/pokrytego mchem grobu Turka) poleci ostatnia petarda, towarzystwo imprezujące wraca – o własnych siłach lub podtrzymywane siłami kolegów – do barów, pubów, klubów i na domówki, gdzie do rana kontynuuje zabawę (lub opatrywanie ran/opracowywanie strategii, co zrobić z tym Turkiem).
Następnego dnia, czyli w Nowy Rok, Serbowie znów się spotykają i balują, ale już nie tak intensywnie. Uwaga: także 1 stycznia w lokalach panuje tłok, szukanie wolnego miejsca gdziekolwiek, gdzie podają coś na kaca, trwa wieczność, lepiej więc sobie takie wyjście zaplanować i zawczasu dokonać stosownej rezerwacji.
Reasumując:
* jeśli chcecie spędzić serbskiego Sylwestra na wieczornej domówce z przyjaciółmi – luz, to w końcu serbscy przyjaciele, najlepsi na świecie, zadbają o was bardziej niż o swoich
* jeśli jesteście w gorącej wodzie kąpani – też luz, spokojnie możecie wyjść na miasto i zacząć pić już w południe, nikogo to nie zdziwi. No dobra, zdziwi, a nawet zaimponuje. Ale głównie wtedy, jeśli we w miarę dobrym stanie dotrwacie do północy
* clubbing i baring na własną rękę jest ok, będziecie się dobrze bawić… o ile wcześniej upatrzycie sobie właściwy lokal, dowiecie się, jaka impreza tam się szykuje, zasięgniecie o tym miejscu opinii i z wyprzedzeniem kupicie wejściówki. Aha, i o ile tolerujecie turbofolk w natężeniu turbo (ale dzięki temu docenicie i zatęsknicie za Budką Suflera!). A jeśli nie przepadacie za papierosowym dymem – zawczasu nauczcie się wstrzymywać oddech. Tak na kilka godzin. W Serbii pali się wszędzie, nie ma przeproś
* jeśli chcecie przeżyć imprezę u rodziny znajomego na wsi – poproście tegoż znajomego, żeby nie odstępował was na krok, a najlepiej robił wam dużo zdjęć (bo jak was wujek poczęstuje domową rakiją to, hoho, fotki będą jedyną rzeczą, która wam po imprezie pozostanie: stracicie pamięć, resztkę wątroby i godność osobistą). Coś jeszcze? Tak. Nie stawajcie na linii strzału! Zwłaszcza o północy 😉
* niezależnie od wszystkiego – zaopatrzcie się w stopery do uszu i kanapę pod którą będziecie mogli się schować w trakcie największej fajerwerkowej napierdalanki
* aha, a jak babcia Predraga będzie opowiadać, że w tym dole odsłoniętym w wyniku eksplozji bomby jądrowej nieudolnie udającej fajerwerki leży Turek, którego zabił jej praprapradziadek – reagujcie z entuzjazmem. Zawsze. Bo wiecie, dół jest głęboki, sporo w nim jeszcze miejsca, a babcia ma w ogródku zakopany karabin i dwa granaty.
Co jeszcze? W większych miastach organizowane są duże koncerty na wolnym powietrzu (odpowiedniki polskich „miejskich Sylwestrów”). Do historii przeszedł występ Cecy Ražnatović, która w 2005 roku zagrała w Niszu dla… osiemdziesięciotysięcznej publiczności (udział w koncercie był bezpłatny). Jeśli impreza w kafanie czy u znajomych nie wypali, miejski Sylwester będzie dobrą opcją. O ile nie macie alergii na turbofolk.
Przygotowanie tego artykułu zajęło nam bardzo dużo czasu. Jeśli Ci się spodobał – jest nam bardzo miło. Udostępnij go w swoich social mediach (możesz to zrobić korzystając z przycisków powyżej) lub kopiując adres URL.
Jeśli chcesz przedrukować (wykorzystać) dłuższy fragment lub całość wpisu – skontaktuj się z nami w celu uzyskania zgody.