Follow Us

Wojna w Ukrainie. I znów świat nienawidzi Serbów

Foto: NaszaSerbia.pl

Przeglądając serbską prasę czy śledząc ostatnie wypowiedzi serbskiego prezydenta, można odnieść wrażenie, że to nie Ukraina – atakowana przez Rosję, a nawet nie Rosja – na którą nałożono sankcje i która mierzy się z widmem być może największego kryzysu ekonomicznego w swojej historii – ale właśnie Serbia jest najbardziej poszkodowaną ofiarą wojny. Tej i wszystkich poprzednich. A być może i kolejnych.

Serbia była jednym z ostatnich europejskich krajów, który nie przyjął jasnego stanowiska wobec ataku Rosji na Ukrainę. Ta opieszałość nie powinna dziwić nikogo, kto choć w minimalnym stopniu śledzi historyczną trajektorię serbskiej polityki, zarówno krajowej, jak i zagranicznej. Belgrad, z jednej strony, od lat zacieśnia stosunki z Moskwą i Pekinem, z drugiej – opowiada się (przynajmniej deklaratywnie) za przystąpieniem do UE.

Nad tym polityczno-historycznym kotłem jak para unoszą się bolesne wspomnienia dotyczące nie tak dawnych, tragicznych konfliktów zbrojnych (w tym przede wszystkim operacji Allied Force przeprowadzonej w 1999 roku przez NATO) i kwestia kosowska. Mając na uwadze te wszystkie złożoności, trudno było ze stuprocentową pewnością przewidzieć, jaką ścieżką pójdą serbskie władze w związku z atakiem Rosji na Ukrainę.

Pozorna neutralność

Być może same władze nie były tego pewne. Jednak to tylko przypuszczenia. Faktem jest, że w piątek (25 lutego), po trzech sesjach Rady Bezpieczeństwa i spotkaniu z serbskim patriarchą Porfiriuszem, prezydent Vučić przemówił i ogłosił, że Belgrad opowiada się za poszanowaniem integralności terytorialnej każdego kraju, ale – mając na uwadze między innymi własne interesy i historyczne przyjaźnie – nie nałoży na Rosję żadnych sankcji.

Wystąpienie Vučicia miało być najprawdopodobniej neutralne. Tyle tylko, że w obliczu wojny choćby najlepiej wykalkulowana neutralność jest tak naprawdę odwróceniem oczu od przemocy, a więc formą poparcia jednej ze stron.

Gdy Serbowie w mniejszym lub większym napięciu oczekiwali na wystąpienie Vučicia, narracją sterowały serbskie media prorządowe. Warto zaznaczyć, że gazety, portale i profile wspierające i wspierane przez Serbską Partię Postępową stanowią w Serbii większość rynku komunikacyjnego. Media te są hojnie finansowane (w odróżnieniu od nielicznych mediów opozycyjnych mają na przykład możliwość publikowania reklam spółek państwowych i akolitów) i odwdzięczają się nie tylko skrajnie prorządowymi treściami, ale i ich szeroką dostępnością. „Informer”, czyli najpopularniejszy tabloid, którego wydawca jest bliskim przyjacielem prezydenta Vučicia, kosztuje 30 rsd – ok. 1,2 zł. „To taniej niż papier toaletowy” – często ironizują opozycjoniści.

Dzięki tym właśnie mediom, czytający jedynie prorządową, łatwo dostępną i tanią prasę Serb mógł już pierwszego dnia wojny utwierdzić się w przekonaniu, że Putin zrobi wszystko, by zapewnić Ukrainie pokój, że Rosja odpiera ataki ukraińskich sabotażystów i konsekwentnie, bez zakłóceń, realizuje swój pokojowy plan a także, że wkrótce – po denazyfikacji i wyzwoleniu Ukrainy – prezydent Federacji Rosyjskiej skieruje swoją armię na Bałkany, gdzie pomoże w zjednoczeniu Serbii i Republiki Serbskiej.

Co byś doradził Putinowi?

Nie ma wątpliwości, że media mają ogromny wpływ na projektowanie świadomości – indywidualnej i zbiorowej. A kiedy te media są łatwo dostępne, tanie, finansowane i bezkrytycznie wspierające władzę, ten wpływ jest przytłaczający.

Jednostronnie prorosyjskie, naśladujące (a nawet przebijające kremlowską propagandę), wojenne posty w mediach społecznościowych tytułów takich, jak „Informer”, „Večernje novosti”, „Blic” czy „Alo!” cieszą się ogromną popularnością wśród serbskich odbiorców. Czytelnicy chętnie i bardzo pozytywnie reagują na kolejne doniesienia o sukcesach Rosji, a w komentarzach kibicują Putinowi, dyskredytują Ukrainę, atakują „Zachód” (utożsamiany ze Stanami Zjednoczonymi i NATO). To reakcje dominujące, wśród których można jednak wyśledzić pojedyncze komentarze może nie potępiające działania Rosji, ale bez wątpienia antywojenne. Media wykorzystują to zainteresowanie i starają się jeszcze bardziej aktywizować odbiorców, coraz chętniej publikując posty z pytaniami („Czy zgadzasz się z rosyjską inwazją w Ukrainie?”, „Jak skończy się wojna?”, „Co byś doradził Putinowi?”). Wiele z odpowiedzi – z uwagi na brutalny język – nie nadaje się do cytowania.

Próbując spojrzeć na to z dystansu, można by pomyśleć, że serbskie media prorządowe ścigają się ze sobą w kolportowaniu kremlowskiego, jednostronnego przekazu. Część z nich, być może dla pozorów zachowania obiektywizmu, informuje też o ofiarach cywilnych wojny. W odpowiedzi na takie szokujące publikacje wielu z serbskich internautów przypomina o ofiarach bombardowań NATO.

Po tego historycznego asa – kartę 1999 – chętnie sięgają media („Czy sytuacja w Ukrainie przypomina ci bombardowania NATO?”) i część z serbskich fanpage’ów – do niedawna skupiających się na promowaniu kultury czy historii Serbii, dziś jawnie prokremlowskich. Zdjęcia zbombardowanego przez NATO Belgradu chętnie publikują też serbscy użytkownicy Twittera. W przypadku tego medium – zapewne z uwagi na jego reaktywny charakter i to, że wiele postów publikowanych jest w języku angielskim, co sprawia, że treści stają się bardziej inkluzywne – dyskusje są często wyjątkowo emocjonalne. Treści dotyczące bombardowania Serbii są przez część nieserbskich użytkowników Twittera odbierane jako kolejna odsłona prokremlowskiej propagandy, co spotyka się z oburzeniem Serbów. We wpisach tych ostatnich można wyczuć pretensje o to, że „świat” (rozumiany jako Zachód), tak emocjonalnie i solidarnie reagujący na wojnę w Ukrainie, 23 lata temu ignorował konflikt i tragiczne konsekwencje operacji Allied Force, a dziś nie pamięta już o tej tragedii, a przez to nie rozumie niechęci Serbów do współpracy (choćby w ramach wspólnych restrykcji wymierzonych w Rosję) z Zachodem.

W tych przepychankach pomijany jest fakt, że w 1999 media społecznościowe, podkasty, portale informacyjne i e-wydania istniały co najwyżej w snach futurologów, odbiorca był tylko biernym odbiorcą, a nie aktywnym twórcą przekazu czy reaktywnym komentującym. Sam przekaz informacji opierał się na telewizji, prasie i radiu – mediach ograniczonych czasem antenowym czy liczbą stron w wydaniu. Wiadomości, siłą rzeczy, było mniej. Nie oznacza to jednak, że media „zachodnie” ignorowały działania NATO. Nie ignorowały. O wydarzeniach sprzed 23 lat na bieżąco informowano, choć nie w sposób, jaki życzyliby sobie tego Serbowie.

Gdy budzą się demony, logika śpi

Gdyby przymknąć oczy na zniuansowanie wydarzeń z 1999 roku i patrzeć na dzisiejszą Serbię jedynie z uogólnionej, zachodniej perspektywy – można by pomyśleć, że najbardziej logiczną (ale i emocjonalnie czy historycznie uzasadnioną) reakcją powinno być pełne poparcie Serbów dla Ukrainy. Paralele są aż nazbyt widoczne.

23 lata temu mały, osłabiony wcześniejszymi konfliktami kraj oskarżono o czystki etniczne w Kosowie. Po fiasku rozmów w Rambouillet kraj został zaatakowały przez giganta. Operacja trwała 78 dni. Decyzja o siłowym rozwiązaniu konfliktu została podjęta przez NATO bez wymaganego upoważnienia Rady Bezpieczeństwa ONZ (co było naruszeniem postanowień Karty Narodów Zjednoczonych). Atakowano nie tylko koszary czy magazyny wojskowe, ale i mosty – za dnia, kiedy przebywała na nich ludność cywilna. Celem operacji przeważających sił Sojuszu Północnoatlantyckiego było nie tylko zakończenie działań zbrojnych czy zmuszenie do wycofania się serbskich jednostek z Kosowa, ale i demokratyzacja Federalnej Republiki Jugosławii i – docelowo – wsparcie separatystycznych dążeń Prisztiny.

W 2022, nie tak niewielki, ale wciąż zdecydowanie mniejszy niż przeciwnik kraj jest brutalnie atakowany. Powodów „interwencji” ma być wiele, ale tym najmocniej wykorzystywanym propagandowo są ukraińskie, domniemane ataki na ludność rosyjskojęzyczną, zamieszkującą Donbas i Ługańsk. Z dnia na dzień rośnie liczba ofiar śmiertelnych wśród cywilów. Niszczone są też budynki mieszkalne. Cel działań? Przynajmniej ten oficjalny, forsowany na początku konfliktu: wsparcie separatystycznych dążeń Donbasu i Ługańska. Zgodnie z narracją Kremla, mamy do czynienia z „operacją pokojową”.

Idąc tropem takich uproszczonych porównań, posunięcia serbskiego rządu, narracja dominująca w serbskich mediach i nastawienie wielu Serbów wspierających rosyjską agresję są wbrew logice. Historycznie doświadczony Belgrad powinien dziś wspierać równie doświadczony Kijów.

Problem w tym, że serbskie rany po wydarzeniach z 1999 roku wciąż się nie zabliźniły. I szybko nie zabliźnią. Dlaczego?

Serbom nie udało się zapanować nad historycznymi demonami. Przy okazji wojny w Ukrainie wspomnienia powracają, a emocje zrywają się ze smyczy, prowokowane do ataku przez prorządowe, aktualnie prokremlowskie media. Zachód (znów uogólnienie) też nie zrobił (i wciąż nie robi) wystarczająco wiele w kwestii uśmierzenia serbskiego bólu. A przede wszystkim – nawet nie udaje, że zauważa, że Serbowie też są ofiarami wydarzeń z 1999 roku. Bo każdy konflikt kończy się rannymi po obu stronach.

To wszystko budzi serbski gniew i sprawia, że chęć opowiedzenia swojej wersji historii – przy każdej okazji i wszystkim, także tym, którzy nie chcą słuchać – jest trudna, jeśli nie niemożliwa do opanowania.

Jest jeszcze jeden, ważny powód, dla którego serbskie rany pozostałe na tkance po wydarzeniach z 1999 roku nieprędko się zabliźnią. Powód wykalkulowany politycznie.

Very real politik

3 kwietnia 2022 odbędą się w Serbii przyspieszone wybory: prezydenckie i do Zgromadzenia Narodowego. Te poprzednie, z 2020 roku, zostały zbojkotowane przez opozycję (tę twardą. bo opozycja koncesjonowana wzięła w nich udział). Serbska Partia Postępowa zdobyła wtedy aż 62,4 procent głosów i (189 mandatów parlamentarnych z 250 możliwych). Zwycięstwo przytłaczające, ale tylko na papierze, bo kiedy weźmie się poprawkę na bojkot wyborów przez opozycję i niską frekwencję (około 50 procent w kraju, zaledwie 35 procent w Belgradzie) – przewaga partii Vučicia nad przeciwnikami nie jest już tak dominująca. Żeby wygrana naprawdę dobrze smakowała, powinna być poparta nie tylko liczbami, ale i społeczną legitymizacją. Jak ją zdobyć?

Po tym, jak Vučić zadeklarował taktyczną neutralność wobec sytuacji w Ukrainie, na Twitterze Ambasady USA w Serbii pojawiła się deklaracja, że „Stany Zjednoczone z zadowoleniem przyjmują powtarzające się stanowisko Serbii i prezydenta w sprawie wsparcia integralności terytorialnej Ukrainy, która została naruszona przez nielegalne i niesprowokowane ataki ze strony Rosji”. Okrągłe zdanie – pozornie niewiele wnoszące, ale z serbskiej perspektywy będące kolejnym dowodem na to, że Waszyngton od 23 lat nie odrobił lekcji, jak postępować z Belgradem.

Mniej dyplomatyczna była członkini Delegacji do Parlamentarnego Komitetu Stabilizacji i Stowarzyszenia UE-Serbia, Viola von Cramon, która – także na Twitterze – napisała, że Serbia nie może dłużej siedzieć na dwóch krzesłach jednocześnie, a brak porozumienia z całą UE (w kwestii Ukrainy – dop. aut.) zakończy się izolacją Serbii. W odpowiedzi Vučić nazwał von Cramon albańską ikoną w Kosowie i ikoną wszystkich tych, którzy chcieliby zrobić coś przeciwko Serbii.

Czy krytyka serbskiego prezydenta wobec von Cramon była skalkulowana, czy może dał się ponieść emocjom? W Serbii jedno drugiego nie wyklucza. Od kilkudziesięciu miesięcy, także za sprawą prowadzonej przez Vučicia polityki, poparcie Serbów dla UE regularnie spada i wynosi obecnie około 50 procent.

Dla porównania: 21 lutego, na kilka dni przed atakiem na Ukrainę, rosyjska agencja TASS donosiła, że serbski prezydent zapewnił, że „85 procent ludności Serbii będzie zawsze, niezależnie od wszystkiego, popierać Rosję”. I to mimo że – jak zaznaczył – Serbia jest na drodze do wstąpienia do UE i szanuje integralność Ukrainy.

Prezydent prosi, a nawet błaga

Czy Vučić, szacując bezwarunkowe poparcie Serbów dla działań rosyjskich, opierał się na twardych danych, czy to tylko retoryczna akrobacja? Raczej to drugie. Jednak nie ulega wątpliwości, że kiedy jest to potrzebne (choćby dla zapewnienia trwałości władzy), prezydent potrafi bardzo dobrze liczyć.

W 2008 roku Rosja (Gazprom Neft) nabyła poniżej ceny rynkowej większościowe udziały w NIS, serbskiej narodowej spółce naftowo-gazowej. W zamian Belgrad oczekiwał deklaracji, że Kreml będzie „chronił” Kosowo na szczeblu ONZ i że pociągnie South Stream (Gazociąg Południowy) przez Serbię. Ostatecznie „bałkański” projekt Gazpromu został w 2016 roku zamrożony do odwołania, siły i środki przerzucono na TurkStream.

Obecnie Serbia pozyskuje jedynie 13-15 procent gazu z własnych źródeł. Resztę dostarcza Rosja. Poprzednia umowa między Srbijagas a Gazpromem wygasła z końcem 2021. Dlatego pod koniec listopada ubiegłego roku, w trakcie kryzysu energetycznego w Europie, ale i zapewne myśląc już o zbliżających się wyborach, Vučić pojechał do Soczi na spotkanie z Putinem. Prezydent Serbii zapowiadał, że rozmowa ma dotyczyć przede wszystkim kwestii energetycznych. Odmienną wersję przedstawiał Dmitrij Pieskow. Rzecznik Putina podkreślał bowiem, że przywódcy omówią wzajemne stosunki, a temat gazu będzie jedynie dodatkowym wątkiem.

Bezpośrednio przed wyjazdem do Soczi serbski prezydent zarzekał się, że zamierza „prosić, a nawet błagać” Putina o jak najniższą cenę. Zadanie niewdzięczne, narracja stawiająca go w pozycji wasale, ale spotkanie zakończyło się dla Serbii sukcesem. Krótkotrwałym i częściowym, ale bardzo prezydentowi Vučiciowi potrzebnym.

Vučić nie uzyskał bowiem długoterminowych gwarancji na kolejnych dziesięć lat, jednak Putin zgodził się między innymi na to, aby przez najbliższych sześć miesięcy cena rosyjskiego gazu dla Serbii pozostała zamrożona (270 dolarów za 1000 metrów sześciennych). Do wyborów to wystarczy – Serbowie nie zapłacą po zimie rachunków znacznie większych niż dotychczas. Ale co będzie potem? Rosja na pewno ucierpi w wyniku sankcji nakładanych za agresję na Ukrainę. Czy będzie ją stać na to, by wciąż oferować bałkańskiemu, lojalnemu sojusznikowi tańszy gaz? A jeśli nie, to czy Serbia będzie w stanie zapłacić wyższą cenę? Dušan Bajatović – dyrektor spółki Srbijagas i polityk koalicji rządzącej – od lat torpeduje promowane przez UE projekty dywersyfikacyjne, czym umacnia w Serbii monopol Gazpromu. I przy okazji zamyka drzwi na alternatywne rozwiązania, które można by było względnie szybko wdrożyć na przykład w sytuacji, gdyby rosyjski gaz okazał się dla Serbii za drogi.

Kiedy życie daje ci cytryny…

Dziś Serbia wciąż deklaruje, że sankcji na Rosję nie nałoży. Żadnych. Z Belgradu, okrężną trasą, latają samoloty do Moskwy (Air Serbia zwiększa nawet liczbę połączeń, a Belgrad staje się dla Rosjan okienkiem na świat). Serbscy internauci mogą like’ować posty emitowane przez Sputnik czy Russia Today (prokremlowskie serwisy zbanowane w UE) i czytać (już w lokalnych mediach), że wojna Putinowi idzie świetnie, jednak (w odwecie za powodzenia Moskwy?) sześćdziesięciu serbskich kierowców ciężarówek zostało zatrzymanych na granicy Ukrainy i Rumunii: bez wody, bez jedzenia, w oczekiwaniu na weryfikację ich statusu („Chodzi tylko o serbskie ciężarówki, podczas gdy te z Ukrainy, Rumunii czy innych krajów przejechały bez przeszkód” – podkreśla Danas).

Z drugiej strony – ta sama Serbia zgadza się na przyjmowanie uchodźców z Ukrainy, duchowni deklarują chęć wspierania poszkodowanych w wojnie, w Belgradzie organizowane są protesty, których uczestnicy już nie tylko skandują antywojenne hasła, ale wprost krytykują działania Putina, a „Kurir” publikuje list podpisany przez ambasadora UE w Serbii i ambasadorów krajów UE (w tym ambasadora RP). W liście tym potępiono rosyjską agresję, zwrócono uwagę na prorosyjskie kłamstwa (część wypunktowano), podkreślono, że ofiarami wojny są cywile, zaznaczono, że Ukraińcy „chcą po prostu żyć swobodnie i w pokoju we własnym kraju” i wezwano do wspólnych działań przeciwko agresorom.

W tym samym czasie Vučić grzmi, że przeciwko Serbii toczy się wojna hybrydowa wywołana przez tych, którzy nie mogą się pogodzić z sukcesami, jakie kraj odnosi na wielu obszarach. Skąd pochodzą ataki hybrydowe? „Z części regionu, która myślała, że wszystko rozwiązała, wstąpiła do UE i NATO, zmiażdżyła Serbię, a armia serbska zniknęła. A Serbia rośnie dwa razy szybciej niż oni” – precyzuje prezydent.

Kontynuowanie narracji „oblężonej twierdzy” bez wątpienia ułatwi mu to, że po inwazji Rosji na Ukrainę Kosowo zwróciło się do Stanów Zjednoczonych o utworzenie stałej bazy wojskowej w kraju i przyspieszenie jego integracji z NATO.

Bo o ile wcześniej można było mieć wątpliwości, jak Belgrad zareaguje w kwestii wojny w Ukrainie, to teraz nie należy mieć złudzeń, jak ta wojna zostanie wykorzystana. Zbliżają się wybory. Belgrad coraz bardziej uzależnia się od Moskwy i odgradza od alternatywnych sojuszników. Machina medialna działa na najwyższych obrotach. Serbia jest – znowu – ofiarą. Znów cierpi. Znów jest atakowana. Przynajmniej w narracji Vučicia .

Nielubiani przez Serbów Amerykanie mawiają: jeśli życie dało ci cytryny – wyciśnij je na lemoniadę. Czyli, w wolnej interpretacji, wyciągnij lekcję, wykorzystaj problemy, obróć nieszczęście w korzyść, zrób coś konstruktywnego.

Vučić wyciska sok. Ale tylko dla krótkoterminowych, wyborczych zysków – po to, żeby wylać go na niezagojone rany. Przy takiej polityce – i wewnętrznej, i Zachodu – Serbia zawsze będzie rozdrapywać wspomnienia i pielęgnować w sobie poczucie, że jest krajem, przeciwko któremu zmówił się (prawie) cały świat.

Cytryny się zawsze znajdą.

 

Foto: NaszaSerbia.pl

NIE KRADNIJ, UDOSTĘPNIAJ!Copyright © Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie treści bez zgody autora zabronione

Przygotowanie tego artykułu zajęło nam bardzo dużo czasu. Jeśli Ci się spodobał – jest nam bardzo miło. Udostępnij go w swoich social mediach (możesz to zrobić korzystając z przycisków powyżej) lub kopiując adres URL.

Jeśli chcesz przedrukować (wykorzystać) dłuższy fragment lub całość wpisu – skontaktuj się z nami w celu uzyskania zgody.