Follow Us

Wizyta w Muzeum Nikoli Tesli w Belgradzie. Czy warto?

Tesla to jeden z bohaterów narodowych Serbii, a muzeum poświęcone jego życiu i pracy – jest jednym z najpopularniejszych punktów na turystycznej mapie Belgradu. Ale to, że coś jest popularne, wcale nie musi oznaczać, że jest, ekhm, elektryzujące.

Muzeum mieści się w uroczym, niewielkim, zadbanym budynku na Krunskiej 51 (Stary Grad). To Tesla pragnął, aby właśnie w Belgradzie utworzono muzeum poświęcone jego wynalazkom. Udało się dzięki staraniom Savy Kosanovica, który prawie dekadę po śmierci Tesli dopełnił formalności, żeby pozostawione po wynalazcy projekty i przedmioty osobiste zostały oficjalnie przekazane narodowi serbskiemu.

Muzeum funkcjonuje od grudnia 1952 roku i – jeśli słuchać opinii komentatorów z TripAdvisora – jest punktem obowiązkowym na wycieczkowej mapie miasta. Co ciekawe, nasi zaprzyjaźnieni Serbowie nigdy w nim nie byli. Ci, z którymi nie zdążyłam się zaprzyjaźnić, a z którymi – po prostu – rozmawiałam, też w przytłaczającej większości przyznali, że z piaskowym budynkiem na Krunskiej 51 jakoś im nie po drodze.

Wizyta w Muzeum Nikoli Tesli w Belgradzie

Aktualnie (stan na sierpień 2021) muzeum jest czynne siedem dni w tygodniu: od poniedziałku do piątku w godzinach od 10:00 do 17:00, w sobotę i niedzielę od 10:00 do 18:00. Na miejscu obowiązują restrykcje covidowe (maseczki, ograniczone grupy itd.).

Wycieczki z przewodnikiem rozpoczynają się o każdej pełnej godzinie i trwają około 45 minut. Aby zarezerwować miejsce na wycieczkę z przewodnikiem anglojęzycznym, należy skontaktować się z muzeum telefonicznie lub mailowo (szczegóły na końcu wpisu) i ustalić termin i godzinę wizyty.

Muzeum zwiedzaliśmy latem 2018 roku, w około dziesięcioosobowej, międzynarodowej grupie znajomych w składzie: Brytyjczyk (którego zdjęcia wykorzystaliśmy w tej notce i który prosił, żeby podpisać go jako His Royal Highness Vaughan), Grecy, siłą wzięci Serbowie („No ale jak to, jesteście Serbami i nie byliście tam? Skandal!”) i my, czyli tandem z Polski. Zgodnie z instrukcją postępowania dostępną na stronie muzeum zadzwoniliśmy wcześniej (bodajże z dwudniowym wyprzedzeniem) i zamówiliśmy podstawowy „tour” z anglojęzycznym przewodnikiem (aktualna cena biletu wstępu wynosi 800 RSD/osobę, przy grupach minimum dziesięcioosobowych – 500 RSD/osobę).

Naszą sporą wycieczkę (w sumie w środku znalazło się około 30 osób, o czym później) oprowadzał w gruncie rzeczy sympatyczny, ale niezbyt kontaktowy chłopak. Zapewne byliśmy już jego entą grupą tego dnia, więc wydawał się nieco zmęczony rutyną. Na plus – świetnie mówił po angielsku. Na minus – jechał z pamięci, wykutym na blachę tekstem, prawie na jednym wdechu.

Zwiedzanie muzeum zaczęło się od krótkiego wprowadzenia i projekcji filmu dokumentalnego o życiu i pracy Nikoli Tesli. Projekcja odbywała się w kameralnej sali (przy licznych grupach brakuje krzeseł dla wszystkich uczestników wycieczki) i trwała około 15 minut.

Po filmie przewodnik zaprowadził nas do drugiej sali i zgromadził wokół Transformatora Tesli. Po upewnieniu się, że nikt z odwiedzających nie ma problemów z sercem, zaprezentował kilka doświadczeń (niestety, gdy grupa jest duża, widoczność w tylnych rzędach jest mocno ograniczona). Potem przyszedł czas na wisienkę na torcie. Kilka chętnych osób (obowiązuje zasada: kto pierwszy, ten lepszy, a chętnych nie brakuje!) dostało do trzymania świetlówki. Przewodnik opowiedział, jak działa cewka, włączył transformator, na górze konstrukcji pojawiły się iskry i – przy akompaniamencie ogłuszającego huku – trzymane przez kilkoro szczęśliwców tuby zaczęły świecić.

Na tym skończyła się część praktyczna odwiedzin w muzeum. Przewodnik zebrał od uczestników jarzeniówki, zaprosił do samodzielnego zwiedzenia reszty wystawy i… rozpłynął się w powietrzu.

Sam na sam z Teslą. Dosłownie…

Pozostała część ekspozycji (byliśmy na wystawie stałej) to tak naprawdę spacerek między gablotami, w których znajdują się dokumenty, demonstratory techniczne, szkice czy fotografie. Na ich tle największe wrażenie na uczestnikach wycieczki zrobił garnitur Tesli (zaprezentowany na manekinie, dzięki temu można sobie wyobrazić, jakich gabarytów był wynalazca) i urna z prochami, sprowadzonymi do muzeum w 1957 roku.

Zaiskrzyło, ale nie poraziło…

Czy warto odwiedzić Muzeum Nikoli Tesli w Belgradzie? I tak, i nie.

* Przed wizytą na Krunskiej 51 odświeżyliśmy wiedzę z fizyki (łatwo nie było, ale carpe diem!) i, dodatkowo, obejrzeliśmy ciurkiem chyba wszystkie rozsądne, dostępne na YouTube dokumenty o Tesli. Projekcja filmu, który zaprezentowano na początku zwiedzania, była dla nas stratą czasu. To oczywiście subiektywne odczucie, ale patrząc na twarze innych odwiedzających, doszliśmy do wniosku, że nie tylko my byliśmy znudzeni już na wstępie. Rozumiem, że film miał wprowadzić uczestników w temat życia i pracy Tesli. Zdecydowanie lepiej wypadłaby jednak prezentacja multimedialna z żywym prowadzącym.

* Doświadczenia mogą robić wrażenie. Zwłaszcza na osobach, które nie miały okazji widzieć ich na żywo wcześniej. Oboje, będąc jeszcze w wieku szkolnym, zaliczyliśmy pokazy fizyczne organizowane przez lokalny uniwersytet, więc część z doświadczeń już widzieliśmy, ale nasz kolega Brytyjczyk (aka His Royal Highness Vaughan) był podekscytowany (wtedy, pierwszy i ostatni raz widzieliśmy go w takim stanie, na co dzień jest stereotypową flegmą). Pomysł przeprowadzania doświadczeń w trakcie wizyty w muzeum jest sam w sobie super. Szkoda tylko, że sala, w której pokaz się odbywa jest słabo przystosowana do dużych grup odwiedzających. Nie ma podestu dla prowadzącego, tylko kilka osób może brać czynny udział w doświadczeniu z cewką Tesli, ludzie, którzy stoją z tyłu niewiele widzą.

* Eksponatów, które zwiedzający mogą oglądać samodzielnie jest niewiele. Nie są też dobrze opisane. Nic dziwnego, że największe wrażenie robią nie odręczne plany czy demonstratory, ale świetnie wyeksponowane garnitur i urna z prochami Tesli.

Reasumując: do Muzeum Nikoli Tesli warto pójść, bo… bo to Muzeum Nikoli Tesli. Ale uznawanie tego miejsca za główną atrakcję Belgradu uważam za nadużycie. To raczej punkt do odhaczenia, czy – jak stwierdziła jedna z naszych współtowarzyszek – „check and ban”, czyli „zaliczyć i nie wracać”.

Kwestie organizacyjne

Bilet wstępu (wycieczka podstawowa z anglojęzycznym przewodnikiem) kosztuje 800 dinarów (około 30 zł) lub – przy grupach większych niż 10 osób – 500 dinarów (19 zł).

Muzeum jest czynne od poniedziałku do piątku w godzinach od 10:00 do 17:00, a w soboty i niedziele od 10:00 do 18:00. Wycieczki odbywają się co godzinę, wizyta w muzeum trwa około 45 minut. Tutaj znajdziecie plan wizyt: https://nikolateslamuseum.org/en/guided-tour-schedule/.

Miejsce w wycieczce z przewodnikiem można zarezerwować wcześniej pod numerem +381 (0) 11 24 33 886 (należy dzwonić od poniedziałku do piątku w godzinach od 10:00 do 15:00) lub mailowo ([email protected]),

Może się zdarzyć, że przy okazji wizyty w muzeum poznacie na własnej skórze, na czym polega serbska organizacja. Nie dajcie sobie mydlić oczu, że za chwilkę wejdziecie, że poprzednia wycieczka jeszcze zwiedza, że dosłownie pięć minut i będzie wasza kolej. Stawiajcie konkretne pytania i oczekujcie jasnych odpowiedzi. W innym wypadku – skończycie tak, jak my.

THIS IS SERBIA!

W muzeum pojawiliśmy się kwadrans przed umówionym czasem i tu zaczęły się schody. Dosłownie i w przenośni.

Gdy wybiła ustalona godzina okazało się, że musimy poczekać na zewnątrz (czyli na wcześniej wspomnianych schodach), bo nasza wycieczka rozpocznie się z dziesięciominutowym opóźnieniem. Bywa. Postanowiliśmy nie protestować, tylko kulturalnie podpiec twarze, wystawiając je w stronę czerwcowego słońca. Nie protestowaliśmy także wtedy, gdy dziesięciominutowy, zapowiedziany czas oczekiwania na wejście wydłużył się do trzydziestu minut. Zwłaszcza, że w progu budynku stali pracownicy muzeum, którzy z przepraszającymi minami zapewniali, że jeszcze chwilka, jeszcze momencik i wejdziemy do środka.

Gdy minęły trzy kwadranse i zaczęliśmy odczuwać pierwsze symptomy udaru cieplnego, zorientowaliśmy się, że grupa oczekujących, wielojęzycznych turystów zdecydowanie się powiększyła: co chwilę dochodziły nowe osoby, które też były odsyłane na schody. „Bo dziesięć minut opóźnienia, sorry!”.

Finalnie, weszliśmy grubo po ponad godzinie oczekiwania. Zdaje się, że przed nami, między ustalonymi godzinami wycieczek, wbiła się inna grupa (zapewne bez wcześniejszej rezerwacji), a pracownicy muzeum – nie chcąc stracić klientów – bajerowali nas zapewnieniami, że „jeszcze chwila, jeszcze momencik”. No szkoda, bo gdybyśmy wiedzieli, że tyle to potrwa, poszlibyśmy na drinki do Kultura Baru (jest tuż za rogiem) i wrócili na kolejny planowy „tour”.

Opowiedziałam o tym incydencie znajomemu Serbowi. Nie był zdziwiony. „Tak to działa, to państwowa instytucja, no więc czego oczekujesz, THIS IS SERBIA”.

Foto: my oraz His Royal Highness Vaughan

NIE KRADNIJ, UDOSTĘPNIAJ!Copyright © Wszelkie prawa zastrzeżone! Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie treści bez zgody autora zabronione

Przygotowanie tego artykułu zajęło nam bardzo dużo czasu. Jeśli Ci się spodobał – jest nam bardzo miło. Udostępnij go w swoich social mediach (możesz to zrobić korzystając z przycisków powyżej) lub kopiując adres URL.

Jeśli chcesz przedrukować (wykorzystać) dłuższy fragment lub całość wpisu – skontaktuj się z nami w celu uzyskania zgody.